Bo się zmieniłaś...
Jestem w związku od 5 lat, doczekaliśmy się potomstwa, odgrywam rolę kury domowej. Ostatnio często słyszę, że się zmieniłam, że na początku byłam inna... Mam wrażenie, że każdy człowiek się zmienia, z władz, że zmieniają się okoliczności. Kiedyś, te 5 lat temu, nie miałam na głowie dwójki dzieci 24h na dobę. Pracowałam, miałam kontakt z ludźmi na codzień, miałam kiedy psychicznie odsapnąć. Dzisiaj nie mam nawet nocy dla siebie, nasze łobuzy potrafią na zmianę wstawać w nocy po kilka razy i to oczywiście ja muszę się nimi zająć, bo mój partner ani się nie obudzi, a też przecież pracuje i musi wstać rano, więc ma większe prawo się wyspać. To oczywiście nie oznacza, że moje dzieci po ciężkiej nocy śpią potem do 10... Potrafią wstać i przed 7. Także psychicznie odpoczynku brak. Mój partner za to potrafi po pracy wyjść z domu do sąsiadów czy gdziekolwiek, chociaż praktycznie nie powinien narzekać na zmęczenie psychiczne. Pracuje jako dekarz, jego wysiłek jest głównie fizyczny i w sumie powinno mu być wygodniej zostać w domu i odpocząć... On żyje dalej trochę tak, jak żył na początku, bez zobowiązań, mimo że w moim mniemaniu dzieci są naszym wspólnym zobowiązaniem, ale ponieważ on pracuje, to on ma prawo potem odpocząć, więc jego powrót w żaden sposób nie zwalnia mniejsze z obowiązku opieki... Na początku potrafił zrobić obiad, kiedy był w domu wcześniej niż ja, dzisiaj już nie robi w domu nic. Też mogę powiedzieć, że się zmienił. Ale on, patrząc pod kontem swojej beztroski twierdzi, że jest taki sam. Nawet jeśli w tym przypadku ma rację, to czy to na pewno dobrze? Ja się zmieniłam, bo tego wymagały ode mnie okoliczności, niestety dodatkowo dorzuciły mi zmęczenie psychiczne, wieczne niewyspanie, poczucie obowiązku, który jest jedynie na mojej głowie. Bo na początku się kochaliśmy kilka razy dziennie. Owszem, bo nie musieliśmy czekać, aż dzieci usną, bo wieczorem nie czułam się wypompowana psychicznie, nie musiałam szukać chwili dla siebie, tak jak obecnie, a także i dlatego, że od tego czasu padło wiele słów, nie zawsze miłych i przyjemnych, które sprawiają, że stosunek do tej drugiej osoby też nieco się popsuł.
Zmieniłam się, prawda, ale miałam prawo do tych zmian i nie jestem w nich samotna. A też gdyby nie owe zmiany, zapewne dużo gorzej radziłabym sobie z codziennymi obowiązkami, jeżeli byłabym tak beztroska jak na początku, może by to poprawiło nasze życie seksualne, aczkolwiek zdecydowanie pogorszyłoby nasze życie codzienne.
Miło patrzeć na coś tylko z jednej konkretnej perspektywy, zamiast mieć przed oczami cały obraz.
I zmienianie się wcale nie jest złe, a zazwyczaj jest też nieuniknione